MÓJ LODON
Okolica, do której trafiła o ósmej nad ranem, przypominała getto
murzyńskie.
Jak ona się tutaj dostała???
Dawno minęła ogromne boisko, sieć Sainsbury, i kilka bloków.
Zapuszczała się w nieznane. Afrykańskie twarze taksowały z
oburzeniem jej białą gębę. Znalazła się w czarnej dupie, która
w każdej chwili mogła szczekać, a nawet gryźć. Czarne oczy
spoglądały na nią z wrogością.
Mary obiecała jej 12 funtów na godzinę. W innym przypadku nie
ruszyłaby się nawet z wersalki.
Mijała kolejną dzielnicę domków jednorodzinnych. Bellingham
robiło na niej najgorsze wrażenie, bynajmniej na początku.
Odnosiła wrażenie, że gdyby śnił się jej taki pejzaż nocą,
obudziłaby się z krzykiem. Przełamywała
własne wizje i urojenia, wyszukując domu, który przyjechała
wysprzątać.
- Pieprzona białaska !!!!- Usłyszała tuż za sobą. Spojrzała w
jej kierunku.
Była brzydka. Wyglądała, jak zmutowany facet, bezpośrednio po
opuszczeniu siłowni.
Jej metryka pewnie zahaczała o trzydziestkę. Agresywnie pociągała
za sobą dziesięcioletnią córeczkę. To nie wyglądało najlepiej.
Idąca wraz z nimi starsza kobieta, wyglądająca na babcię
dziewczynki , starała się uspokoić tę nieestetyczną.
Bezskutecznie. Darła się co raz głośniej tytoniowym tembrem.
Cholerna agresja, wywołuje wojnę – pomyślała wyciągając w jej
stronę środkowy palec, gdy oddaliła się na bezpieczną odległość.
Kobieta spojrzała na jej palec z wrogością. Była zbyt daleko, aby
go złamać Marlenie. Zresztą miała to w nosie. Z mapy wynikało,iż
stała przed płotem posesji.
Piętrowy, zaniedbany budynek, kiedyś, dawno temu pomalowany w
odcieniu niebieskim, nie prezentował się najlepiej, zresztą, jak
wszystko w tej okolicy. Najważniejsze, ze ludzie tutaj psów nie
trzymali. W tej okolicy szczekali ludzie, pomyślała, oglądając
się ciągle niepewnie za siebie.
Czarna kobieta zawsze mogła powrócić, aby spuścić jej manto.
Wysuszona trawa sięgała jej kostek i przebijała się przez płyty
prowadzące w stronę drzwi. Dzwoniła już z trzeci raz. Pewnie
dawno zawróciłaby w stronę dworca kolejowego, ale odgłosy
dochodzące z wnętrza domu nie dawały jej spokoju. Spostrzegła,
jak klamka drgnęła. Drzwi otworzyły się głośno na oścież, a w
jego skrzydle stanął przeogromny murzyński mężczyzna.
Przestraszył ją. Był wielki, łysy, umięśniony.
W dodatku, całkiem z góry, wlepiał w nią te swoje spojrzenia.
Miał zatwardzenie- pomyślała, albo wstrzymywał i zaciskał
zwieracze. Tym bardziej się go bała, a już najbardziej tych
przekrwionych oczu po maryśce. O matuchno – pomyślała, gdy ją
ostatecznie olśniło. Stał przed nią, albo on, albo też jego
sobowtór – Michael Clerke Duncal, aktor z „Zielonej Mili”.
Drgnęła, gdy gestem ręki zaprosił ją do środka. Znała to
wulgarne powiedzenie: Syf, jak w murzyńskiej chacie. Tutaj było
znacznie gorzej. Przekraczając próg przydepnęła niewielki
chodniczek, tkany pewnie przez babkę Mary, który chował dziury w
drewnianej podłodze. Skrzypiące schody prowadziły na górę, a ona
szła za masywnym przewodnikiem, do pomieszczenia, które tutaj
powinno uchodzić za kuchnię. Może kiedyś nią była?????!!!!
Przeogromne pomieszczenie, pozbawione podłogi, ze sprzętami
kuchennymi ustawionymi po obu stronach, straszyło w półmroku.
Fetor trudnej do ustalenia mieszanki kulinarnej doprowadzał ją do
mdłości. Pomyślała, że jak zaraz nie zbierze się do roboty, to
jak nic zwymiotuje na podłogę, której tutaj w dodatku nie było.
Ciocia mówiła mi że jej pierwsze tygodnie w Londynie były dramatem. Na wstępie jakiś czarnoskóry facet zwinął jej torebkę i tak się zacząl jej pobyt w ukochanej Angli.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie